W tym momencie zaczyna mocno padać. Krople na twarzy ostre, prawie jak grad - idziemy niestety pod wiatr. Zaczyna nam chlupać w butach. S. stwierdza: „można napisać pracę magisterską na AWFie, o tym jak przemoknięte buty wpływają na sposób chodzenia”. Przestaję robić zdjęcia, nawet z rękawiczek już spływają mi strumienie. Łapiemy ścieżkę, gubimy, znów łapiemy... Na mapie odznacza się przerywaną linią. Tropimy każdy ślad, odcisk buta, zadeptanej gałązki wrzosu, położonego źdźbła turzycy. Wdrapujemy się na Lugduff - jest szczyt, znowu cairn, czyli kupka kamieni - ale nie mamy ochoty na postój, zdjęcia, zebranie myśli. Brniemy dalej, przemoknięci i zmarznięci. Dopiero, gdy docieramy do skrzyżowania z Miner’s Way a potem Wicklow Way, oddycham z ulgą.