Do trzech razy sztuka... trzecia audiencja była udana. Zaczynaliśmy w pełnym słońcu, (tym razem byłam w męskim towarzystwie :) ale w miarę wysokości wchodziliśmy w chmury. Tym razem od strony Glen of Imaal. Powitała nas tabliczka „Welcome to Lugnaquilla” i drewniany mostek przez strumień, kilka schodków i całkiem przyjemna ścieżka, prosto pod górę. Keadeen, kształtna górka, za naszymi plecami, wzbogacała pejzaż. Nawet Mount Leinster pokazała się na horyzoncie, zanim weszliśmy we mgłę. Stado jeleni (16 sztuk!) przebiegło nam drogę, gdy schodziliśmy z pierwszego szczytu, Balineddan. Drugi szczyt, Slievemaan, był bardzo błotnisty. A potem, najbardziej stromy kawałek i - cel! Płaskowyż Percy’s Table, czyli szczyt Lugnaquilli! Dotarliśmy, chociaż na samej górze temperatura mocno spadła. Pojawiły się nawet „lodowe kwiaty” czyli pięknie zamarznięte trawy. Działo się to w połowie listopada. Koło punktu triangulacyjnego zrobiliśmy piknik, ale krótki, musieliśmy chować się za kamieniami, bo tak wiało. Nawet herbatę z termosu trzeba było pić w rękawiczkach. No i ta mgła... piękna, ale niebezpieczna. Jeden z samotnych, spotkanych wędrowców, skarżył nam się, że prawie zabłądził ...